Nie będę się rozpisywał - powiem tylko, że spodziewałem się o wiele więcej. Pamiętam jak półtora roku temu chciałem na to do kina iść, teraz cieszę się, że nie poszedłem.
Żeby nie było - film nie jest zły. Jestem po prostu rozczarowany i stąd może moja ocena poniżej średniej. Ale wracając do tematu...
Mniej więcej do połowy film jest ciekawy i wciągający - motyw z nicią, podchody do ogrodnika, relacje z matką, a co najlepsze jest to pokazane głównie w radosnych, słonecznych plenerach, czego w Polsce brakowało przez ostatnie parę miesięcy. A potem... od czasu odkrycia romansu przez matkę film staje się praktycznie nieznośny i irytujący - wszyscy są nadal szczęsliwi, kochający, tolerancyjni. Może i się miło na to patrzy, ale jednak wszystko wydaje się tak nierealne, że automatycznie film staje się swego rodzaju autoparodią, co już nie jest fajne.
Faktycznie, zrobili z tego filmu sielankę. Nie żebym uważała, że każdy film w tej tematyce musi być dramatyczny, ale tu ostro przesadzili w drugą stronę. Biorąc pod uwagę miejsce osadzenia akcji, troszkę zbyt mocno polukrowali ten obrazek, przez co spłycili całą historię.